Oj ostatnio kuna dość skrupulatnie kolekcjonuje blogowe zaległości. Aktywność wciąż ta sama - w ten weekend nawiedziliśmy znowu kilka ciekawych miejsc, relacje z kilku poprzednich aż mi tu krzyczą, aby je dokończyć i opublikować, a planów na kolejne wypady wciąż przyrasta. No, ale nie od razu Kraków zbudowano - każda treść musi trochę poleżakować, żeby niczym wino nabrała mocy.
W tę niedzielę za cel obraliśmy sobie Prabuty, bo "romańska fontanna", udostępniona od niedawna podziemna trasa, plus konkatedra i jakieś ruiny zamku. A że Prabuty to miasteczko nie zbyt pokaźnych rozmiarów, to postanowiliśmy w drodze powrotnej (nie ważne, że w zupełnie innym kierunku) nawiedzć zamek w Przezmarku i Kamieniec Suski. Penetrowane tereny (i przy okazji własne siły) należy bowiem wyciskać niczym cytrynę - do ostatniej kropelki.
Dawny pruski gród Reizija gdzieś w latach 30. XIII w. uległ rycerzom zakonu krzyżackiego, którzy dwie dekady później przekazali te ziemie we władanie biskupa pomezańskiego. Pod jego opieką wzniesiono zamek, który przy okazji kolejnych badań archeologicznych odsłania przed współczesnymi coraz to ciekawsze informacje. Przy zamku rozwinęło się klasyczne miasto na prawie chełmińskim, ze wspaniałym ratuszem i oczywiście konkatedrą. Niestety w 1945 r. miasto podobnie, jak wiele innych miejsc w Prusach Wschodnich i na Pomorzu dotknęła apokalipsa, której skutki trwają do dziś. Wśród odmalowanych, chociaż wciąż ponurych bloków pojedyńczo wyrastają świadkowie dawnej, jakże bogatej historii Prabut.
 |
rynek z fontanną Rolanda |
|
Po środku rynku, w miejscu dawnego ratusza, stoi fontanna Rolanda. Jest to dzieło niemieckiego architekta, Franza Schwechtena, który zasłynął neoromańskimi realizacjami, m.in. Zamkiem Cesarskim w Poznaniu. Fontanna pierwotnie zdobiła centrum Berlina, dopóki w 1929 r. nie przeniesiono jej właśnie do Prabut. Z czystym sumieniem można orzec, że jest ona fantastyczną hybrydą różnych motywów - dominująca na pierwszy rzut oka inspiracja stylem romańskim, przy dłuższym wpatrywaniu ustępuje miejsca wpływom celtyckim, normańskim, a nawet budzi skojarzenia ze sztuką starożytnej Mezopotamii czy Indii. W każdym razie stanowi prawdziwy rarytas na tym absolutnie pozbawionym charakteru placu.
 |
detale fontanny |
Z rynku przemieściliśmy się pod gotycką konkatedrę pw. św. Wojciecha. Świątynia podobnie, jak reszta miasta, została spalona przez Sowietów i odbudowano ją dopiero w l. 80. ubiegłego wieku. Do wnętrza nie udało nam się dostać, zewnętrzna forma nie porażała - ot surowy, barbarzyński gotyk - pozbawiony finezji, mimo wysokiej rangi, z dominującą nad całą bryłą, potężną i masywną wieżą. Jedynym zdobieniem zdawał się wianuszek przypór wokół prezbiterium - co kunę mocno przygnębiło i poniekąd zniechęciło do takich Prabut.
 |
konkatedra |
Mając świadomość, że w Prabutach są jeszcze do obejrzenia ruiny zamku, wyruszyliśmy na jego poszukiwania. I tu spotkała nas niesamowita niespodzianka - w miejscu zamku zastaliśmy odbudowany zamek! oraz trwającą w najlepsze odbudowę średniowiecznego miasta. Zamek i pozostała zabudowa jest dziełem pasjonata, Włodzimierza Wiśniewskiego. Na fundamentach dawnej biskupiej warowni tworzy on makietę w skali 1:16, która już teraz jest imponująca, a końca dzieła jeszcze nie widać. W każdym razie cała nasza trójka odetchnęła z ulgą - Prabuty tylko pozornie są zapomnianą przez ludzi i Boga betonową mieściną - w rzeczywistości w tutejszych ludziach tli się niesmowita inwencja, która miejmy nadzieję zaowocuje w przyszłości stałym wpisaniem Prabut na listę miejsc, które koniecznie trzeba odwiedzić.
 |
konkatedra na tle konkatedry |
 |
ratusz w budowie |
 |
dziedziniec zamku |
Zgodnie pomaszerowaliśmy dalej, do położonego nieopodal, XIV-wiecznego kościoła t.zw. polskiego. Ze względu na maleńkie rozmiary i położenie już poza obrębem średniowiecznego miasta, oboje ze smokiem typowaliśmy, że jest to kaplica przyszpitalna. Okazało się jednak,że była to owszem kaplica, ale cmentarna, przekształcona w XV w. w kościół parafialny, w którym jak podaje tradycja nabożeństwa odbywały się w języku polskim. Kościółek też oczywiście był zamknięty, aczkolwiek przez kraty dało się chociaż zerknąć do wnętrza, które pełniło rolę sali koncertowej oraz mini-muzeum. Na uwagę zasłużył sobie drewniany strop zdobiony tak na oko barokowymi polichromiami. Nie zabawiliśmy jednak tam zbyt długo, umęczeni nie wiadomo czy bardziej upałem, czy też deklaracjami testera o antypatiach do kościołów, które są dla pięciolatka śmiertelnie nudne.
 |
mały kościółek polski |
Ostatnim punktem Prabut miała być Brama Kwidzyńska. Co prawda smok wspominał coś o udostępnionej podziemnej trasie turystycznej, która miałaby przebiegać pod rynkiem, ale uznaliśmy, że nie uda nam się ani znaleźć wejścia, a nawet jeżeli, to pewnie będzie ono w niedzielę (podobnie jak kościoły) zamknięte. Przy bramie jednak stał się cud. Natknęliśmy się na potykacz z informacją o lokalnych atrakcjach i numerem telefonu. Smok wybrał numer i od tego momentu nasza wyprawa nabrała zupełnie innych barw. Zostaliśmy zaproszeni przez przesympatycznego i obdarzonego sporą wiedzą o swoim mieście przewodnika (smok z kuną bywają wobec przewodników bardzo krytyczni, więc to nie są puste komplementy) do wnętrza wieży bramnej, które, jak się okazało, od 1908 r. do lat 60. XX w. służyło mieszkańcom jako wieża ciśnień. Wieża została zaadoptowana na maleńkie muzeum, wypełnione artefaktami związanymi z Prabutami, które zebrał kolejny niesamowity człowiek - Werner Zebrowski. Pan Zebrowski urodził się w Prabutach, jednak po 1945 roku musiał, jak większość rdzennych mieszkańców opuścić te tereny i przenieść się do Niemiec. Zabrał ze sobą wielki sentyment, który zaowocował stworzeniem kolekcji prabutianów. Co więcej, na podstawie zbieranych, przedwojennych pocztówek zlecił namalowanie szeregu olejnych obrazów, dziś stanowiących wspaniałą dokumentację przedwojennego Riesenburga. Swoje dzieło życia przekazał władzom Prabut i w ten sposób powstało to mini-muzeum. Kolejna jaskółka zwiastująca odrodzenie się w przyszłości ze straszliwego marazmu tego miasta.
 |
wnętrze Bramy Kwidzyńskiej |
 |
makieta (kolejna) miasta |
No i oczywiście okazało się, że do podziemi da się wejść, co więcej zwiedzanie jest całkowicie nieodpłatnie. Owa podziemna trasa od rynkiem, to sieć XVIII-wiecznych wodociągów miejskich, które wydrążono pod rynkiem, aby zapobiec pożarom, często i gęsto trawiącym miasto. Sieć kanałów o łącznej długości ponad 200 metrów układała się w kształt litery F. Każdy tunel był zamknięty zbiornikiem na wodę o średnicy ok. 4 metrów, nad którym znajdowała się pompa. Eksplorowanie chłodnych, wilgotnych podziemi było gwoździem całego programu, zwłaszcza dla wniebowziętego testera, który bez strachu maszerował po wąskich korytarzach, zasypując przy okazji przewodnika pytaniami, naturalnie nie koniecznie na temat. Dokładając do tego ucieczkę przed żarem lejącym się tej niedzieli z nieba - dla takich miejsc warto jest odwiedzić nawet smętne, betonowe z pozoru Prabuty. Kuna daje słowo, że długo nie puści kciuków za te wszystkie pomysły na ożywienie tak strasznie i trwale doświadczonego przez historię miasta.
 |
dawne wodociągi pod rynkiem |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz